niedziela, 27 kwietnia 2014

Utracony raj

Moja babcia przyjechała aby się mną opiekować. Jak to w ogóle brzmi. Opiekować. Ona ma w słowniku to słowo? Jest tu zaledwie 3 dni, a ja zdążyłam już wywnioskować że jest oschła dla każdego. Jest straszna. Taki robocik. Ona raczej nie jest typem babci, która szyje na drutach, piecze ciasteczka, uh zjadłabym ciasteczka. Powiedziałabym że jest bardziej jak Leatherface. Na pogrzeb każe mi ubrać białą sukienkę. Biały, przecież nie powinien pojawić się na pogrzebie. Nie idę w końcu na ślub tylko na pogrzeb. Ludzie! Według niej biały to kolor śmierci i mam z nią nie dyskutować. Na pogrzebie powinna być moja cała rodzinka. Super! Mam rodzinkę, jak uroczo. W końcu poznam swoje kuzynki, kuzynów, ciotki, wujów etc. W sumie to tak naprawdę nie mam ochoty widzieć ich wszystkich i zastanawiać się kim są. Tyle nowych twarzy patrzących na mnie i oddające te smutne spojrzenia pełne fałszywości.
-Arabello! Arabello, chodź tu.
-Już pędzę! - prychnęłam i poczłapałam w stronę salonu, w którym przesiadywała Amelia. Przez cały ten czas, gdy tu była nie zapytała mnie nawet jak się czuję. Zawsze tylko wydawała polecenia. Nie mam do niej żalu. Widać że nie ma zbytnio kontaktu z ludźmi. Zapewne wydaje tylko polecenia.
-Jestem! Co się stało? -wywróciłam oczami.
-Jutro pogrzeb. Pamiętasz?
-Nie, zapomniałam. Przecież ja o wszystkim zapominam. Taka zła ze mnie dziewczyna, Amelio. - Gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, kazała mi mówić do siebie po imieniu. Stwierdziła że wygląda za młodo żeby mówić do niej "babciu". W sumie miała rację. Pasowało by jej raczej "ciociu".
-To dobrze że pamiętasz, nie musisz być taka ordynarna. Zraz po pogrzebie wyjeżdżamy, dlatego proszę Cię abyś się zaczęła pakować.
-Że co, proszę? Gdzie jedziemy? Nie zostawię szkoły, przyjaciół, domu. Nie chcę stąd wyjeżdżać.
-Oczywiście że wyjeżdżamy Myślałaś że co? Że zostanę tu w Nowym Jorku?
-Nie proszę Cię o to. Wystarczy że podpiszesz papier o tym że zgadzasz się abym sama mieszkała. To tylko jeden podpis, a Tyle znaczy.
-Oczywiście, a jak zarobisz na utrzymanie siebie i domu? Nie mam mowy wyjeżdżamy jutro po pogrzebie i koniec dyskusji. Rozumiesz?
-A gdzie to mieszkasz, madame?
-W Ameryce.
-Serio?! Myślałam że na biegunie.
Po tych słowach prychnęła i wyszła. Zauważyłam że jak pierwsza wychodzi to oznacza, że jest strasznie wkurzona. Nie jestem zbytnio skruszona. Amelia nie okazuje uczuć. Nawet nie spytała co się działo ze mną i matką cały ten czas. Zastanawia mnie gdzie tak naprawdę mieszka. Na Alasce, Baltimore, a może Filadelfia? O już wiem pewnie mieszka w Salem. Ja nic nie insynuuję. Trudno trzeba było się pożegnać z tymi wszystkimi latami spędzonymi w tym cudownym mieście. Sądziłam że spędzę tu całe życie, a tu bu! Jeden dzień i wszystko się zmienia. Wszystkie twoje plany lądują w koszu. Poczłapałam do swojego pokoju. Jak zawsze w moim pokoju tak i teraz panował tu bezład. Na łóżku było pełno czarnych rzeczy. Nie zdążyłam ich posprzątać po tym jak Amelia stwierdziła że idę w kloszowanej białej sukience. Oczywiście bez dyskusji. Nie wyobrażam sobie życia z nią pod jednym dachem. Mam nadzieję że nie będzie wchodzić mi w drogę. Wzięłam turkusową gumkę do włosów i zrobiłam kucyka. No dobra trzeba zacząć się pakować. Zabrałam z szafy dwie potężne walizki i zaczęłam pakować swoje ubrania. Po 30 minutach wszystkie moje rzeczy były już w walizkach. Nagle rozległo się pukanie.
-Proszę! -Drzwi otworzyły się i w progu ujrzałam Amelię we własnej osobie. Amelia?! Co tu robi Amelia?!
-Spakowałaś już swoje rzeczy?
-No tak.
-Rozumiem. Zawołaj Aurorę to zniesie twoje rzeczy.
-Spoko.
Po tych słowach wyszła. Zawołaj Aurorę?! Tą małą kruchą osóbkę do takich waliz? Sama je zniosę. Po 2 godzinach miałam już wszystko spakowane. Po zniesieniu tego wszystkiego poszłam pod prysznic. Następnie zjadłam płatki. Zerknęłam na budzik, który pokazywał 23:30. Super! Jutro mam wstać o 6:00. Już to widzę. Poszłam spać jakie to banalne. Dróżka w lesie. Na środku niej dwóch chłopków. Mówią coś do mnie, ale ja nie słyszę. Słyszę tylko szmer liści, który zagłusza wszystko i skrzypce, tak skrzypce. Piękna melodia rozchodzi się po całym lesie. Obaj są wysocy. Jeden ma piękne złociste włosy, drugi cudowne kruczoczarne włosy. Obaj piękni. Obaj delikatni, ale jednocześnie widać ich siłę. Próbuję iść do nich, ale oni się oddalają. Biegnę jak najszybciej, ale oni są już nieuchwytni. Słyszę swoje imię...
-Arabello, obudź się, Arabello!
-Amelia? - spytałam zaspana. - Co tu robisz?
-Próbuję Cię obudzić. Ubieraj się. Za godzinę masz być na dole, bo wyjeżdżamy.
-Ale...
-Żadnego ale. Ubieraj się.
Wstałam z łóżka. Zbiegłam po schodach do kuchni, w której już czekało jedzenie. Naleśniki. Lubię naleśniki. Zjadłam je wszystkie. Były pyszne. Po tej uczcie poszłam do łazienki umyć zęby. Szorowałam je chyba 10 minut. Przyznam to jestem zdenerwowana. Bardzo. Nie wiem czego się spodziewać. Ubrałam sukienkę. Ah jestem taka mądra, przecież sama jej nie zapnę.
-Auroro? Auroro! -zawołałam.
-Już idę panienko. - odpowiedziała mi Aurora. - Co się stało?
-Pomożesz mi z tym suwakiem, proszę?
-Oczywiście.
Po tym jak Aurora pomogła mi zapiąć sukienkę włożyłam buty i zbiegłam po schodach na dół. Dobra nie można było nazwać to zbieganiem. To był maraton dinozaurów, a dokładnie jednego. Na moje nieszczęście Amelia już na mnie czekała. Włożyła białą sukienkę do kolan z rękawami 3/4. Do tego miała dopasowane białe koturny, białą torebkę oraz perły. Perły pewnie są autentyczne. Amelia nie założyłaby byle jakich pereł. Na tyle ją już poznałam przez te 4 dni. Blond włosy upięła spinką. Wyglądała świetnie.
-Spóźniłaś się 5 minut. Musisz nauczyć się punktualności.
-Och u Ciebie na pewno się nauczę, Amelio. Jestem tego pewna. - och nie mogłam się powstrzymać i zrobiłam jeden z tych milusich uśmiechów. Punkt dla Arabelli, a cała reszta dla niej.
-Mam taką nadzieję. Chodź, musimy wychodzić. Nie przystoi spóźnić się najbliższej rodzinie.

-Oczywiście Amelio.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz