Moja
babcia przyjechała
aby się mną opiekować. Jak to w ogóle brzmi. Opiekować. Ona ma w
słowniku to słowo? Jest tu zaledwie 3 dni, a ja zdążyłam już
wywnioskować że jest oschła dla każdego. Jest straszna. Taki
robocik. Ona raczej nie jest typem babci, która szyje na drutach,
piecze ciasteczka, uh zjadłabym ciasteczka. Powiedziałabym że jest
bardziej jak Leatherface. Na pogrzeb każe mi ubrać białą
sukienkę. Biały, przecież nie powinien pojawić się na pogrzebie.
Nie idę w końcu na ślub tylko na pogrzeb. Ludzie! Według niej
biały to kolor śmierci i mam z nią nie dyskutować. Na pogrzebie
powinna być moja cała rodzinka. Super! Mam rodzinkę, jak uroczo.
W końcu poznam swoje kuzynki, kuzynów, ciotki, wujów etc. W sumie
to tak naprawdę nie mam ochoty widzieć ich wszystkich i zastanawiać
się kim są. Tyle nowych twarzy patrzących na mnie i oddające te
smutne spojrzenia pełne fałszywości.
-Arabello! Arabello,
chodź tu.
-Już pędzę! -
prychnęłam i poczłapałam w stronę salonu, w którym
przesiadywała Amelia. Przez cały ten czas, gdy tu była nie
zapytała mnie nawet jak się czuję. Zawsze tylko wydawała
polecenia. Nie mam do niej żalu. Widać że nie ma zbytnio kontaktu
z ludźmi. Zapewne wydaje tylko polecenia.
-Jestem! Co się
stało? -wywróciłam oczami.
-Jutro pogrzeb.
Pamiętasz?
-Nie, zapomniałam.
Przecież ja o wszystkim zapominam. Taka zła ze mnie dziewczyna,
Amelio. - Gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, kazała mi mówić do
siebie po imieniu. Stwierdziła że wygląda za młodo żeby mówić
do niej "babciu". W sumie miała rację. Pasowało by jej
raczej "ciociu".
-To dobrze że
pamiętasz, nie musisz być taka ordynarna. Zraz po pogrzebie
wyjeżdżamy, dlatego proszę Cię abyś się zaczęła pakować.
-Że co, proszę?
Gdzie jedziemy? Nie zostawię szkoły, przyjaciół, domu. Nie chcę
stąd wyjeżdżać.
-Oczywiście że
wyjeżdżamy Myślałaś że co? Że zostanę tu w Nowym Jorku?
-Nie proszę Cię o
to. Wystarczy że podpiszesz papier o tym że zgadzasz się abym sama
mieszkała. To tylko jeden podpis, a Tyle znaczy.
-Oczywiście, a jak
zarobisz na utrzymanie siebie i domu? Nie mam mowy wyjeżdżamy jutro
po pogrzebie i koniec dyskusji. Rozumiesz?
-A gdzie to
mieszkasz, madame?
-W Ameryce.
-Serio?! Myślałam
że na biegunie.
Po
tych słowach prychnęła i wyszła. Zauważyłam że jak pierwsza
wychodzi to oznacza, że jest strasznie wkurzona. Nie jestem zbytnio
skruszona. Amelia nie okazuje uczuć. Nawet nie spytała co się
działo ze mną i matką cały ten czas. Zastanawia mnie gdzie tak
naprawdę mieszka. Na Alasce, Baltimore, a może Filadelfia? O już
wiem pewnie mieszka w Salem. Ja nic nie insynuuję. Trudno trzeba
było się pożegnać z
tymi wszystkimi latami spędzonymi w tym cudownym mieście. Sądziłam
że spędzę tu całe życie, a tu bu! Jeden dzień i wszystko się
zmienia. Wszystkie twoje plany lądują w koszu. Poczłapałam do
swojego pokoju. Jak zawsze w moim pokoju tak i teraz panował tu
bezład. Na łóżku było pełno czarnych rzeczy. Nie zdążyłam
ich posprzątać po tym jak Amelia stwierdziła że idę w
kloszowanej białej sukience. Oczywiście bez dyskusji. Nie wyobrażam
sobie życia z nią pod jednym dachem. Mam nadzieję że nie będzie
wchodzić mi w drogę. Wzięłam turkusową gumkę do włosów i
zrobiłam kucyka. No dobra trzeba zacząć się pakować. Zabrałam z
szafy dwie potężne walizki i zaczęłam pakować swoje ubrania. Po
30 minutach wszystkie moje rzeczy były już w walizkach. Nagle
rozległo się pukanie.
-Proszę! -Drzwi
otworzyły się i w progu ujrzałam Amelię we własnej osobie.
Amelia?! Co tu robi Amelia?!
-Spakowałaś już
swoje rzeczy?
-No tak.
-Rozumiem. Zawołaj
Aurorę to zniesie twoje rzeczy.
-Spoko.
Po
tych słowach wyszła. Zawołaj Aurorę?! Tą małą kruchą osóbkę
do takich waliz? Sama je zniosę. Po 2 godzinach miałam już
wszystko spakowane. Po zniesieniu tego wszystkiego poszłam pod
prysznic. Następnie zjadłam płatki. Zerknęłam na budzik, który
pokazywał 23:30. Super! Jutro mam wstać o 6:00. Już to widzę.
Poszłam spać jakie to banalne. Dróżka
w lesie. Na środku niej dwóch chłopków. Mówią coś do mnie, ale
ja nie słyszę. Słyszę tylko szmer liści, który zagłusza
wszystko i skrzypce, tak skrzypce. Piękna melodia rozchodzi się po
całym lesie. Obaj są wysocy. Jeden ma piękne złociste włosy,
drugi cudowne kruczoczarne włosy. Obaj piękni. Obaj delikatni, ale
jednocześnie widać ich siłę. Próbuję iść do nich, ale oni się
oddalają. Biegnę jak najszybciej, ale oni są już nieuchwytni.
Słyszę swoje imię...
-Arabello, obudź
się, Arabello!
-Amelia? - spytałam
zaspana. - Co tu robisz?
-Próbuję Cię
obudzić. Ubieraj się. Za godzinę masz być na dole, bo wyjeżdżamy.
-Ale...
-Żadnego ale.
Ubieraj się.
Wstałam
z łóżka. Zbiegłam po schodach do kuchni, w której już czekało
jedzenie. Naleśniki. Lubię naleśniki. Zjadłam je wszystkie. Były
pyszne. Po tej uczcie poszłam do łazienki umyć zęby. Szorowałam
je chyba 10 minut. Przyznam to jestem zdenerwowana. Bardzo. Nie wiem
czego się spodziewać. Ubrałam
sukienkę. Ah jestem taka mądra, przecież sama jej nie zapnę.
-Auroro? Auroro!
-zawołałam.
-Już idę panienko.
- odpowiedziała mi Aurora. - Co się stało?
-Pomożesz mi z tym
suwakiem, proszę?
-Oczywiście.
Po tym jak Aurora
pomogła mi zapiąć sukienkę włożyłam buty i zbiegłam po
schodach na dół. Dobra nie można było nazwać to zbieganiem. To
był maraton dinozaurów, a dokładnie jednego. Na moje nieszczęście
Amelia już na mnie czekała. Włożyła białą sukienkę do kolan z
rękawami 3/4. Do tego miała dopasowane białe koturny, białą
torebkę oraz perły. Perły pewnie są autentyczne. Amelia nie
założyłaby byle jakich pereł. Na tyle ją już poznałam przez te
4 dni. Blond włosy upięła spinką. Wyglądała świetnie.
-Spóźniłaś się
5 minut. Musisz nauczyć się punktualności.
-Och u Ciebie na
pewno się nauczę, Amelio. Jestem tego pewna. - och nie mogłam się
powstrzymać i zrobiłam jeden z tych milusich uśmiechów. Punkt dla
Arabelli, a cała reszta dla niej.
-Mam taką nadzieję.
Chodź, musimy wychodzić. Nie przystoi spóźnić się najbliższej
rodzinie.
-Oczywiście Amelio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz