sobota, 4 października 2014

Ostatnie pożegnanie... Czyżby?

Gdy przestąpiłam próg kościoła ujrzałam masę ludzi. To wszystko moja rodzina? Nie znam ani jednej osoby. Wszystkie ławki zostały zapełnione. Aż trudno uwierzyć! A jednak! Wszyscy ubrali się na biało! Czy ja należę do jakiejś rodziny, która mieszka w psychiatryku? A może to jakieś zgromadzenie rodem z archiwum x?Podeszłyśmy z Amelią do trumny. Ona tam leżała. Taka spokojna. Taka cicha. Taka bezbronna. Nawet teraz wygląda olśniewająco. Ona też została ubrana na biało. Łzy zebrały mi się w kącikach oczu. Po chwili było ich za wiele i zaczęły spływać po moich policzkach. To okropne. Już nigdy nie ujrzę jak się uśmiecha. Czuję się tak jakby ktoś wyrwał mi coś ze środka. Czuję wielką pustkę. Usiadłyśmy w pierwszej ławce. Msza trwała około półtorej godziny. Po niej wszyscy zaczęli wychodzić. To jasne idziemy na cmentarz. Teraz mogłam się przyjrzeć tym wszystkim ludziom. Zauważyłam że nikt z tych wszystkich osób nie wygląda na więcej niż 30 lat. Co mamy genetycznie młodociany wygląd? Oh, a może to zgraja wampirów. Zachichotałam. Muszę zapytać o to Amelię. Przed sobą ujrzałam czarną bramę z napisem: Requiem aeternam dona eis Domine et lux perpetua luceat eis. No cóż nie jestem poliglotką, a więc nie zrozumiałam owego napisu. Gdy tylko przekroczyłam bramę poczułam ucisk w brzuchu. Nienawidzę cmentarzy. Zawsze gdy jestem na nim czuję smutek. Może nawet nie tyle smutek co widzę mgłę, z której wyłaniają się postacie. Na czele nich jest zawsze mężczyzna odziany w biały garnitur. Jego oczy są całe czarne. Nie posiadają białek. Czy ja jestem opętana? Czuję się jak w jakimś tanim horrorze. Jest ze mną źle, bo właśnie dostrzegłam mgłę. Czy ja śnie? Czy tam w pierwszym rzędzie ludzi, którzy idą za mężczyzną jest moja matka? No tak to ona. Macha do mnie. Zaczyna coś mówić. Zaraz chyba zemdleję.
-Bell... Dziecko moje... Zawsze będę przy tobie...Strzeż się...
No dzięki mamo, pomyślałam. Dobra Bells, skup się. To co widziałaś nie może być prawdą. A może... Och ten mężczyzna się na mnie patrzy. Nigdy tego nie robił. Uśmiecha się. Nie ma normalnych zębów, zamiast tego ma kolce. Czarne wielkie kolce. Co tu się do diabła dzieje. Pytałam siebie.
-Znów się spotkamy Arabello. Och uwierz mi. - powiedział do mnie facet w białym garniaku. No chyba nie, pomyślałam.
-No chyba jednak tak. - odpowiedział.
-Och no oczywiście czytasz mi w myślach.
-Sprytna jesteś.
-Och to moja krew, Rufusie. Jest tak samo błyskotliwa jak mamusia. Jestem z niej dumna. -wtrąciła "moja matka".
-Tak jasne. Jak umarłaś? Kto Cię zabił? - spytałam.
- Kochanie strzeż się.
Powiedziała po czym zniknęła. Co do diabła? "Strzeż się"? Przed czym? Fajne imię Rufus. Bardzo oryginalne. Czyli Rufusik przewozi dusze na drugą stronę. Fajna fucha. Ciekawe czy jak umrę to dostanę taką. Eh, fajnie już ludzie zaczęli wychodzić.
-Chodź Arabello, pójdziemy już. Czeka nas długa podróż. - powiedziała Amelia.
-Sorry, że pytam, ale tak szczerze to gdzie mieszkasz?
-Och zobaczysz. Po co rozmawiałaś z Rufusem? Nie możesz z nim rozmawiać. Nigdy. Przenigdy.
-Widziałaś to?
-Oczywiście, wszyscy widzieli.
-Wszyscy? To znaczy że...
-Że nie jesteś jedyna. - Jak to nie jestem? Przecież nikt nie patrzył w tamtą stronę. Co jest z nimi wszystkimi nie tak?
-Jak mogłaś słyszeć skoro mówiłam w myślach.
-Och. Porozmawiamy o tym innym razem.
-O co ci chodzi? Dlaczego niczego mi nie mówisz? Dlaczego jesteś taka oschła dla każdego. Jestem twoją wnuczką do cholery. Jak możesz mnie tak traktować?
-A co mam być babcią szyjącą na drutach, a Ty i tak będziesz mieć to gdzieś i uciekniesz jak twoja matka. Zresztą jestem za młoda, mam tylko 55 lat.
-Nie jestem jak ona.
-Oczywiście jesteś bardziej jak ojciec. Ale i tak jesteś podobna do matki.
-Znałaś mojego ojca?
-Oczywiście był mężem Cordeli, jak mogłabym go nie znać.
-Jak to? Dlaczego uciekła skoro była z nim i spodziewała się jego dziecka?
-A spytaj ją.
-Przecież nie żyje, więc jak mam ją spytać?

-Jesteś pewna? - Po tych słowach nie odezwała się już do mnie. O co bym ją zapytała. Nic nie mówiła. Czy jestem pewna że moja matka nie żyje? Oczywiście że tak. Była martwa, jej ciało było parę metrów pod nami. Halo?!

niedziela, 27 kwietnia 2014

Utracony raj

Moja babcia przyjechała aby się mną opiekować. Jak to w ogóle brzmi. Opiekować. Ona ma w słowniku to słowo? Jest tu zaledwie 3 dni, a ja zdążyłam już wywnioskować że jest oschła dla każdego. Jest straszna. Taki robocik. Ona raczej nie jest typem babci, która szyje na drutach, piecze ciasteczka, uh zjadłabym ciasteczka. Powiedziałabym że jest bardziej jak Leatherface. Na pogrzeb każe mi ubrać białą sukienkę. Biały, przecież nie powinien pojawić się na pogrzebie. Nie idę w końcu na ślub tylko na pogrzeb. Ludzie! Według niej biały to kolor śmierci i mam z nią nie dyskutować. Na pogrzebie powinna być moja cała rodzinka. Super! Mam rodzinkę, jak uroczo. W końcu poznam swoje kuzynki, kuzynów, ciotki, wujów etc. W sumie to tak naprawdę nie mam ochoty widzieć ich wszystkich i zastanawiać się kim są. Tyle nowych twarzy patrzących na mnie i oddające te smutne spojrzenia pełne fałszywości.
-Arabello! Arabello, chodź tu.
-Już pędzę! - prychnęłam i poczłapałam w stronę salonu, w którym przesiadywała Amelia. Przez cały ten czas, gdy tu była nie zapytała mnie nawet jak się czuję. Zawsze tylko wydawała polecenia. Nie mam do niej żalu. Widać że nie ma zbytnio kontaktu z ludźmi. Zapewne wydaje tylko polecenia.
-Jestem! Co się stało? -wywróciłam oczami.
-Jutro pogrzeb. Pamiętasz?
-Nie, zapomniałam. Przecież ja o wszystkim zapominam. Taka zła ze mnie dziewczyna, Amelio. - Gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, kazała mi mówić do siebie po imieniu. Stwierdziła że wygląda za młodo żeby mówić do niej "babciu". W sumie miała rację. Pasowało by jej raczej "ciociu".
-To dobrze że pamiętasz, nie musisz być taka ordynarna. Zraz po pogrzebie wyjeżdżamy, dlatego proszę Cię abyś się zaczęła pakować.
-Że co, proszę? Gdzie jedziemy? Nie zostawię szkoły, przyjaciół, domu. Nie chcę stąd wyjeżdżać.
-Oczywiście że wyjeżdżamy Myślałaś że co? Że zostanę tu w Nowym Jorku?
-Nie proszę Cię o to. Wystarczy że podpiszesz papier o tym że zgadzasz się abym sama mieszkała. To tylko jeden podpis, a Tyle znaczy.
-Oczywiście, a jak zarobisz na utrzymanie siebie i domu? Nie mam mowy wyjeżdżamy jutro po pogrzebie i koniec dyskusji. Rozumiesz?
-A gdzie to mieszkasz, madame?
-W Ameryce.
-Serio?! Myślałam że na biegunie.
Po tych słowach prychnęła i wyszła. Zauważyłam że jak pierwsza wychodzi to oznacza, że jest strasznie wkurzona. Nie jestem zbytnio skruszona. Amelia nie okazuje uczuć. Nawet nie spytała co się działo ze mną i matką cały ten czas. Zastanawia mnie gdzie tak naprawdę mieszka. Na Alasce, Baltimore, a może Filadelfia? O już wiem pewnie mieszka w Salem. Ja nic nie insynuuję. Trudno trzeba było się pożegnać z tymi wszystkimi latami spędzonymi w tym cudownym mieście. Sądziłam że spędzę tu całe życie, a tu bu! Jeden dzień i wszystko się zmienia. Wszystkie twoje plany lądują w koszu. Poczłapałam do swojego pokoju. Jak zawsze w moim pokoju tak i teraz panował tu bezład. Na łóżku było pełno czarnych rzeczy. Nie zdążyłam ich posprzątać po tym jak Amelia stwierdziła że idę w kloszowanej białej sukience. Oczywiście bez dyskusji. Nie wyobrażam sobie życia z nią pod jednym dachem. Mam nadzieję że nie będzie wchodzić mi w drogę. Wzięłam turkusową gumkę do włosów i zrobiłam kucyka. No dobra trzeba zacząć się pakować. Zabrałam z szafy dwie potężne walizki i zaczęłam pakować swoje ubrania. Po 30 minutach wszystkie moje rzeczy były już w walizkach. Nagle rozległo się pukanie.
-Proszę! -Drzwi otworzyły się i w progu ujrzałam Amelię we własnej osobie. Amelia?! Co tu robi Amelia?!
-Spakowałaś już swoje rzeczy?
-No tak.
-Rozumiem. Zawołaj Aurorę to zniesie twoje rzeczy.
-Spoko.
Po tych słowach wyszła. Zawołaj Aurorę?! Tą małą kruchą osóbkę do takich waliz? Sama je zniosę. Po 2 godzinach miałam już wszystko spakowane. Po zniesieniu tego wszystkiego poszłam pod prysznic. Następnie zjadłam płatki. Zerknęłam na budzik, który pokazywał 23:30. Super! Jutro mam wstać o 6:00. Już to widzę. Poszłam spać jakie to banalne. Dróżka w lesie. Na środku niej dwóch chłopków. Mówią coś do mnie, ale ja nie słyszę. Słyszę tylko szmer liści, który zagłusza wszystko i skrzypce, tak skrzypce. Piękna melodia rozchodzi się po całym lesie. Obaj są wysocy. Jeden ma piękne złociste włosy, drugi cudowne kruczoczarne włosy. Obaj piękni. Obaj delikatni, ale jednocześnie widać ich siłę. Próbuję iść do nich, ale oni się oddalają. Biegnę jak najszybciej, ale oni są już nieuchwytni. Słyszę swoje imię...
-Arabello, obudź się, Arabello!
-Amelia? - spytałam zaspana. - Co tu robisz?
-Próbuję Cię obudzić. Ubieraj się. Za godzinę masz być na dole, bo wyjeżdżamy.
-Ale...
-Żadnego ale. Ubieraj się.
Wstałam z łóżka. Zbiegłam po schodach do kuchni, w której już czekało jedzenie. Naleśniki. Lubię naleśniki. Zjadłam je wszystkie. Były pyszne. Po tej uczcie poszłam do łazienki umyć zęby. Szorowałam je chyba 10 minut. Przyznam to jestem zdenerwowana. Bardzo. Nie wiem czego się spodziewać. Ubrałam sukienkę. Ah jestem taka mądra, przecież sama jej nie zapnę.
-Auroro? Auroro! -zawołałam.
-Już idę panienko. - odpowiedziała mi Aurora. - Co się stało?
-Pomożesz mi z tym suwakiem, proszę?
-Oczywiście.
Po tym jak Aurora pomogła mi zapiąć sukienkę włożyłam buty i zbiegłam po schodach na dół. Dobra nie można było nazwać to zbieganiem. To był maraton dinozaurów, a dokładnie jednego. Na moje nieszczęście Amelia już na mnie czekała. Włożyła białą sukienkę do kolan z rękawami 3/4. Do tego miała dopasowane białe koturny, białą torebkę oraz perły. Perły pewnie są autentyczne. Amelia nie założyłaby byle jakich pereł. Na tyle ją już poznałam przez te 4 dni. Blond włosy upięła spinką. Wyglądała świetnie.
-Spóźniłaś się 5 minut. Musisz nauczyć się punktualności.
-Och u Ciebie na pewno się nauczę, Amelio. Jestem tego pewna. - och nie mogłam się powstrzymać i zrobiłam jeden z tych milusich uśmiechów. Punkt dla Arabelli, a cała reszta dla niej.
-Mam taką nadzieję. Chodź, musimy wychodzić. Nie przystoi spóźnić się najbliższej rodzinie.

-Oczywiście Amelio.


Pożegnanie.

W tym dniu skończyło się moje dotychczasowe życie. W tym jedynym dniu zepsuło się wszystko. Życie stanęło nagle w miejscu.  Odnalazłam ją w salonie. Leżała taka bezbronna na wielkim czarnym dywanie. Zawsze uważałam że jest piękna gdy śpi. Jednak to nie było zwyczajne zaśniecie z przemęczenia przy kominku czy coś w tym stylu. Leżała tam w kałuży krwi. Ta lepka ciecz obmywała jej włosy, piękne złote pasma, teraz były pokryte krwią. Nie mogłam znieść tego widoku. Jej oczy zmieniły barwę. Kiedyś piękne oliwkowe, dziś czarne, bez tej iskry, którą można było dostrzec jeszcze parę godzin temu. Była przestraszona, to wiem na pewno. Całą twarz miała napiętą, a jej usta były rozwarte. Nie mogła w coś uwierzyć. Tylko w co? Czy ktoś ją zdradził? Czy zabiła ją osoba, której ufała? Musiała czuć się taka samotna, taka zdradzona. Pytania kłębiły się w mojej głowie. Jedna łza spłynęła po moich różowych policzkach. Próbowałam ją ratować, ale to było już niemożliwe. Była zimna, potwornie zimna. Jej duch z pewnością już odszedł, gdzieś gdzie będzie szczęśliwy. Łzy spływały, jedna po drugiej, mocząc moją koszulkę. Nie było śladów włamania. Wzięłam ją za lodowatą dłoń i wpatrywałam się tępo w ścianę. Może coś tam znajdę, jakąś wskazówkę jak dalej żyć. Jest jedyną osobą, którą mam. Ona nie może być martwa, przecież miałyśmy tyle planów, tyle marzeń do zrealizowania. Być zawsze razem. Ojca nigdy nie poznałam. Ciekawe, czy gdybym go poznała to byłby tu teraz i czy pomógł by mi się otrząsnąć. Cordelia nigdy o nim nie mówiła, nawet nie chciała słyszeć, gdy wypowiadałam słowo "tata". Dla niej on nie istniał. Był tylko marnym wspomnieniem, epizodem z jej życia. Zresztą ona nie chciała utrzymywać kontaktu z ani jedną osobą z naszej rodziny. Nawet nie wiem czy ktoś w ogóle żyje. Czy jest jakakolwiek osoba, która poświęci mi trochę czasu po tym co się stało. Jest ktokolwiek kto mi pomoże? Minęło trochę czasu od kiedy zadzwoniłam na pogotowie, a ich nadal nie ma. W sumie i tak już nic nie mogliby zrobić. Gdy przyjechali było już po wszystkim i tak nic by nie zdziałali. Ich diagnoza była przewidywalna. Jednak nie mogłam w to uwierzyć, to na pewno nie prawda. Kolejny sen, który jest bujdą. Obudzę się jutro, wejdę do kuchni i zobaczę ją jak szykuje omlet. Spoglądałam jak zbierają ją z podłogi i wsadzają w wielki czarny worek jakby była jakimś śmieciem. Jak mogli ją tak traktować. Moje łzy przerodziły się w histeryczny szloch. Szloch za moją matką. Za moja biedną mamusią. Nigdy o Tobie nie zapomnę. Będziesz żyć, będziesz żyć we mnie. Nigdy nie zapomnę jak pięknie grałaś na fortepianie, jak czytałaś mi bajki, jak groziłaś, gdy się spóźniłam. Kto by pomyślał że tak to się skończy. Na pewno nie ja. Chciałabym się teraz tylko położyć, zasnąć i się nie obudzić. Tymczasem zostałam zabrana przez policję. Ja nic nie zrobiłam. Spóźniłam się, aby cokolwiek zrobić. Co ja mogłam więcej powiedzić niż tylko tyle ile widziałam, czyli nic. Dowiedziałam się jeszcze paru znaczących rzeczy. Moja babka przyjeżdża. To ja w ogóle mam babcie? Potrzeba było śmierci mojej matki, abym sie o tym dowiedziała. Ciekawe jakich jeszcze informacji się dowiem...